🏆 Kiedy Śmierć Się Uśmiecha

Chociaż śmierć jako taka jest koncepcją, która generuje udrękę i strach z powodu niepewności, która ją otacza (poza wiarą każdego z nich), kiedy konfrontuje się z nią świadomie, ludzie mają tendencję do ewolucji. Tak bardzo, że w końcu postrzegają własną śmierć jako coś konstruktywnego i pełnego znaczenia. Statystyki pokazują: najwięcej osób umiera między 3.00 a 4.00 nad ranem. Naukowe dowody na to, o której godzinie umiera najwięcej osób. Religijne uzasadnienia. Nie da się jednoznacznie stwierdzić, kiedy nastąpi koniec naszych dni. O śmierci może przesądzić nie tylko ciężka choroba czy doznane w jej wyniku powikłania, ale i Tara leży w swoim łóżku nieprzytomna i odpoczywa od obrażeń w ciągu następnych tygodni. Gdy opiekuje się nią Rosita, w końcu budzi się i uśmiecha się do swojej przyjaciółki. Sezon 6 [] "First Time Again" [] Tara jest pod opieką Rosity, kiedy oboje widzą Glenna i Nicholasa zataczających się w środku. Sztuka wybaczania - Marta Grzebuła — Autorka dedykuje książkę wszystkim ludziom, którzy podejmując walkę wygrywają, bądź też są na początku wyboistej drogi do życia w trzeźwości… do wolności. Powieść ta nie jest receptą na to, jak wytrwać w toksycznym związku, ani jak uwolnić się z kajdan współuzależnienia, czy też uzależnienia. Ale daje nadzieję… Do rozpoczęcia wymagane jest ukończenie Questów: *Rozwiąż sprawę zamkniętych przejść do Katakumb - 70 lvl. *Kiedy śmierć się uśmiecha - 99 lvl. *Wielkie Arkana - 113 lvl. *Małe Arkana - 130 lvl. samego questa sie rozpoczyna w forcie eder, zaraz przy wejściu do eder jest fort, a przy nim cyganka. Początkowo niemowlak uśmiecha się, gdy w zasięgu jego wzroku pojawia się mama lub inna bliska osoba. Z czasem reaguje uśmiechem również na obcych ludzi, jednak oni muszą się nieco bardziej postarać, żeby maluch zaszczycił ich swoim uśmiechem - sama obecność nie wystarczy, jednak zabawna mina z potrafi rozbroić powagę niemowlaka. Kiedy pierwszy uśmiech dziecka? Odruchowe uśmiechy Twojego dziecka znikną w drugim miesiącu. Te w pełni świadome pojawią się w okresie od szóstego do dwunastego tygodnia życia (1,5 - 3 miesiące). Jak odróżnić uśmiech odruchowy od tego świadomego? Chcąc jednak zmienić plan wydarzeń, w następnych dniach postanawiają popłynąć jachtem wzdłuż Nilu. Wycieczka, choć dla niektórych także ucieczka, wydaje się być udana. Zwiedzając zabytki, natrafiają jednak na burzę piaskową. Jest daleko, jest niegroźna, ale nie oznacza to, że nie czyhają na nich inne niebezpieczeństwa. Lokacja: Eder. Opis questa w grze przeglądarkowej Margonem. Kiedy Śmierć się uśmiecha na 99 lvl. Nagrody, przydatne informacje. AM55JqK. O umieraniu, śmierci i jej oswajaniu oraz o "wesołym cmentarzu" w Rumunii mówi o. Tadeusz Rostworowski SJ w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz. Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz: Ojciec cały czas się uśmiecha, a przecież mamy rozmawiać o śmierci. o. Tadeusz Rostworowski SJ: To wszystko z powodu doświadczenia Rumunii. Przebywałem tam przez 16 lat i znalazłem w tym kraju, w miejscowości Sapanta, tzw. wesoły cmentarz. Wesoły, czyli jaki? O kolorowych nagrobkach, na których epitafia zostały napisane w formie żartu. Nagrobki są malowane, metodą Nikifora, czyli w stylu naiwnym, a obok obrazków znajdują się zabawne teksty, np.: "Tu leży moja teściowa, gdyby żyła o trzy dni dłużej ja bym leżała obok niej" i podpis piszącej. Albo na grobie jest rysunek bez perspektywy, mężczyzna siedzący przy stole, a przed nim butelka i traktor zabawka. Obok napis wierszem, że dobrze naprawiał traktory, ale umarł z przepicia. Albo rysunkiem przedstawiony jest wypadek, w jakim zginęła dziewczynka, a obok złorzeczenie wobec kierowców, którzy przyjeżdżają z miast i potrącają pieszych. Co Ojciec czuł, idąc pierwszy raz przez ten cmentarz? Szok, zdziwienie, ciekawość, wręcz zdumienie. Przypominałem sobie polskie powiedzenie, "aby nie robić szopek z pogrzebów". Tak. Ale słyszałem, że jeszcze można znaleźć podobne w Ameryce Południowej; w Meksyku i Boliwii także na cmentarzach są kolorowe nagrobki. Skąd się wziął w Rumunii wesoły cmentarz? Pojawił się na początku XX wieku, zapoczątkował go ksiądz grekokatolicki, który zaczął chować ludzi w Sapancie, wsi położonej niedaleko Ukrainy, nieopodal rzeki Tisy. Sprowadził ludowego artystę, który kolorowymi malunkami ozdabiał groby i opisywał zabawnym wierszem życie pochowanych. Spodobało się to i tak zostało. Zapotrzebowanie społeczne sprawiło, że już kolejne pokolenia rodziny malarza się tym zajmują; tradycja we wsi pozostała. Tylko dawniej miało to większe znaczenie. Teraz jest oryginalne, ale już na siłę. Weszła komercja. Taki cmentarz Ojcu odpowiada? Jako idea tak. Z czasem jednak wesoły cmentarz stał się miejscem turystycznym, co zabrało mu wiele z autentyczności. Teraz wszystko jest trochę naciągane, pod turystów. Zrobił się biznes? Tak. Cała wioska wywiesza na płotach do sprzedaży swoje produkty: dywany, skóry, swetry. Im bliżej cmentarza, tym oferta większa. Komercja kwitnie i już wesoły cmentarz nie zachwyca tak, jak za pierwszym razem. Przyjechał Ojciec do Rumunii w 1992 roku. Na początku zamieszkałem z innymi braćmi w bloku, w dwóch mieszkaniach, nie mieliśmy domu zakonnego. Kiedy umarł jeden z naszych sąsiadów, okazało się, że zwyczajem jest, iż wszyscy sąsiedzi idą na pogrzeb. Po pogrzebie przy bramie cmentarza stał ktoś z rodziny zmarłego z baniakiem mocnej śliwowicy, takiej od 60 stopni w górę. Kto wychodził, dostawał duży kieliszek, wypijał i coś mówił. Niestety, nie znałem wtedy jeszcze rumuńskiego i za bardzo nie wiedziałem, o co chodzi. Dowiedziałem się później, że wypijając śliwowicę mówili: "Aby pan Bóg odpuścił grzechy temu, kogo położyliśmy w grobie". Gdyby ktoś nie wypił, to znaczy, że zmarłemu źle życzy. W północnej Rumunii, a więc tam, gdzie znajduje się wesoły cmentarz, zauważyłem jeszcze, że groby znajdują się także obok domów. Na Mazurach stare domy także mają swoje cmentarze, nie w najbliższym sąsiedztwie, ale na ogół pod lasem, kilkadziesiąt metrów od domu, aby życie toczyło się pod okiem umarłych. Wolno w Rumunii grzebać zmarłych poza cmentarzem? Widać wolno. Dowiedziałem się, że bardzo ryzykowne jest np. zgodzenie się w Rumunii, by na naszym polu ktoś pochował swojego bliskiego, bo mógłby później dochodzić, że pole jest jego. Jak jest w innych kulturach? Nie wiem. Ale będąc u mojego brata na misji w Afryce zauważyłem, że tamtejsi ludzie boją się duchów zmarłych, przez co ich cmentarze są bardzo skromne, ledwo widoczne. Gdy odwiedzałem grób kardynała Kozłowieckiego, stanąłem na wielkim polu koło katedry, gdzie pokazano mi jedynie kupkę ziemi i nic więcej, żadnego znaku, kto jest tam pochowany. Ale z drugiej strony wiem, że gdy w Afryce umiera człowiek, ludzie mówią, że "odchodzi biblioteka". Od dwóch lat pomaga Ojciec pacjentom Kliniki Paliatywnej Szpitala Uniwersyteckiego. Dlaczego? Piszę pracę na temat śmierci i chcę ją napisać także w oparciu o doświadczenia. Dlatego rozmawiam z tymi, którzy umierają, lub którzy tam leżą złożeni ciężką chorobą. Wiedzą, że umierają? Na ogół nie. Wszyscy mają nadzieję na życie. Lekarze mówią, że odchodzimy od pojęcia śmierci. Teraz istnieje medykalizacja, aż do końca. Bez przerwy mówi się o leczeniu, tak jakby śmierci nie było. Tłumaczy się pacjentom, że ich ratujemy, a nie, że pomagamy im w miarę bezboleśnie umrzeć. Widać, że nie jesteśmy oswojeni ze śmiercią? Nie. Rozwój w Ameryce świeckiej tradycji Halloween oraz pokazywanie w telewizji łatwego zabijania jest wynikiem lęku przed śmiercią. Dzięki pracy w Klinice Paliatywnej nauczyłem się, że śmierć jest wejściem w pewien wymiar tajemnicy. Musi być godna, bo zamyka życie człowieka. Człowiek dokonuje wyboru w opowiedzeniu się za konkretnymi wartościami, a jego śmierć jest rozumiana w kontekście psalmu 90 wersetu 12: "Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądrość serca". Przebywając wśród umierających ludzi, można zauważyć, że oni widzą, co innego niż my; mają inny wzrok, wpatrzony w jeden punkt. Może jest to wymiar dochodzenia do tej ostatecznej mądrości. Znam tylko jeden przypadek, gdzie mężczyzna w oświadczeniu napisał, że przyszedł do szpitala, by godnie umrzeć i nie chce leków podtrzymujących życie. Jednak taka postawa jest rzadkością. Był niepraktykujący. Wieczorem go spytałem, czy chce się pojednać z Bogiem. Chciał, udzieliłem mu sakramentu chorych. Rano już nie żył. Pamiętam też kobietę, która wiedząc, że odchodzi, miała jedno marzenie: by córce i jej narzeczonemu udzielić błogosławieństwa. Zdążyła. Pielęgniarki płakały, a ona błogosławiąc córce prosiła tego mężczyznę, aby zawsze jej dziecko dobrze traktował. Umarła chwilę potem, z ręką pod głową, tak jak zasypia dziecko. Takie historie rzadko się zdarzają, raczej ludzie boją się śmierci, odwlekają moment pojednania z Bogiem. Ojciec boi się śmierci? Nie, nie boję się. Może jestem jeszcze młody, mam 55 lat. Ale kontakt z umierającymi uzmysławia mi, że na śmierć trzeba być przygotowanym. Czyli? Żyć w łasce uświęcającej, w stanie przyjaźni z Panem Bogiem. A jeśli to niemożliwe, żyć w zgodzie z własnym sumieniem. Dziadka mojej bratowej, który wezwał mnie poprzez rodzinę, abym odprawił przy nim mszę świętą. Przyjechałem z ociąganiem, bo to było daleko, poza Krakowem. Ołtarz zrobiłem tuż obok jego łóżka. Jeszcze bił się w piersi w momencie aktu pokutnego, a jak się msza skończyła, to już nie żył. Jak umierają niepogodzeni z losem? Niespokojnie. Wiele śmierci widziałem, każda jest inna, jest jakby inną tajemnicą. Czujemy respekt, bo tak naprawdę nie możemy określić, kiedy dokładnie śmierć nastąpi podczas aktu umierania. Czasem lekarzom się wydaje, że mogą określić czas. A tu tymczasem wymiar śmierci, ten akt dopełnienia życia człowieka, niezależnie od rozwoju nauki nadal pozostaje tajemniczy. Łatwiej umierać wierzącym? Trudno mi mówić o śmierci niewierzących, bo nie doświadczyłem takiej. Ale widziałem, że wiele osób, które za życia uchodziły za niewierzące, pojednały się z Bogiem w obliczu śmierci. Jak trwoga, to do Boga? Może tak. Ale jest to ostatni moment, by coś zmienić. I wielu uchodzących za niewierzących, zdążyło uczynić ten ważny krok. Niemal w ostatniej chwili, ale jednak. Umierając wierzący idą na spotkanie z Panem. Idziemy, bo nie mamy wyjścia. Ale nie wiemy, co tam jest, po tej drugiej stronie. Nie wiemy. Dla niewierzących czarna dziura, otchłań, nicość. Wiara daje jednak nadzieję, że to nie jest koniec. W Rumunii, gdy ktoś umarł, mówiono, że przeszedł w nicość. Ta formuła budziła we mnie ogromny sprzeciw, bo jak w nicość? Teraz, gdy zgłębiam te problemy, już wiem, że dla Rumunów nicość oznaczała inną formę istnienia. Przypominam sobie śmierć jednego z naszych jezuickich naukowców, który przetłumaczył dzieła Arystotelesa, był profesorem wielu uniwersytetów, w Rzymie, USA, Brazylii. Wydawało nam się, że się zbliża do wymiaru śmierci, więc staliśmy wkoło niego. Ktoś się do niego zwrócił, ale on myślał, że po imieniu, uniósł się i powiedział: ja jestem profesor, doktor. Wtedy wyglądało to komicznie, bo w obliczu śmierci tytuły nie pasują. By jednak stał się dzieckiem, Pan Bóg ofiarował mu 5 miesięcy leżenia w łóżku. Siostra zakonna musiała zajmować się nim jak oseskiem. Ostatniego wieczoru zapytała, jak go ułożyć, bo miał już wiele odleżyn, a on na to, że mu wszystko jedno, bo już nic nie czuje. Umarł w nocy, we śnie. Umrzeć we śnie to jest najpiękniejsza śmierć? Nie wiem. Może? Według mitologii greckiej Tanatos, bóg śmierci, był bratem rodzonym Hypnosa, boga snu. Często jest tak, że jak dziecko się rodzi, to poprzez sen budzi się do życia. Natomiast, gdy stary człowiek umiera, poprzez sen zamierają w nim funkcje życiowe. Przez sen się człowiek budzi do życia i przez sen odchodzi z tej ziemi. Coraz więcej umiera młodych. Dramat ludzi, którzy odchodzą w sile wieku, jest spotęgowany bólem rodziny, która zostaje. Nikt nie może się z tą śmiercią pogodzić. Agonia umierającego jest wtedy na ogół przedłużona boleścią najbliższych. Umierający wiele wysiłku wkłada w odchodzenie, bo rodzina nie chce go puścić. Smutne, a Ojciec nadal się uśmiecha. Bo będąc wśród umierających wiem, że potrzebują oni też radości. Nie chodzi tu o banalizowanie sytuacji, ale o uśmiech. Niektórzy się pocieszają, że własną śmierć można jakoś "przeżyć". Przecież się przydarzyła wszystkim przed nami. Zabawne stwierdzenie. Lecz każdy dzień przybliża nas do śmierci. Ale my nie chcemy odejść. Nie. My chcemy żyć. Lekarz mnie kiedyś poprosił, żeby porozmawiać z chorym, który ma już dni policzone, ale zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Porozmawiałem. Zrozumiał. Kiedy pogodził się z tym, że umiera, postanowił wrócić do domu i umrzeć wśród swoich, co się rzadko zdarza. Większość umiera w szpitalu. I to jest ukrywaniem śmierci. Jakby chciał Ojciec umrzeć? Nie wiem. Patronem śmierci jest św. Józef. Będę się do niego modlił o dobrą śmierć. Jaka to jest dobra śmierć? Spokojna, wśród najbliższych, w trakcie ich modlitwy. Bo śmierć jest przygotowaniem do spotkania z Panem. A gdyby ojca pochowali na takim wesołym cmentarzu jak ten w Rumunii? Czemu nie. Mam poczucie humoru, mogę z dystansem patrzyć na siebie. Tylko, aby portret się malarzowi udał. Bo jako syn malarza i malarki trochę się na tym znam. A jak by brzmiało Ojca epitafium? "Ufałem Bożemu Miłosierdziu i... spotkałem Ojca". Źródło: Tajemnica śmierci, Wirtualny zestaw Złóż zestaw z przedmiotów dostępnych na stronie dodając je poprzez kliknięcie na nie prawym przyciskiem myszy. Natalia Płytki wdech i wydech co chwilę przerywa kaszel. Zatyka tak, że Natalia się dusi. Są dni kiedy walczy o każdy oddech i pluje krwią. Ciężko jej zmusić się do jedzenia i przełknąć cokolwiek, kiedy w płucach zalega ropa gęsta jak klej. Mukowiscydoza to choroba genetyczna. Niestety, nieuleczalna. Natalia ma skończone 18 lat. Ma delikatne rysy twarzy i długie włosy. Często zmienia ich kolor. Teraz jest blondynką. Przez lata nie akceptuje swojej choroby. Udaje, że jej nie ma. Jest bardzo wrażliwa. Gdy jest wśród rówieśników, nie daje po sobie poznać, że coś jej dolega. Mimo że i tak wiedzą. Nie chce litości. Chce żeby traktowali ją normalnie. Tak też stara się żyć. Gra na trąbce, gitarze, skrzypcach, pianinie i akordeonie. Lubi też śpiewać. Niedawno zrobiła prawo jazdy. Nie załamała się, gdy powinęła jej się noga na maturze z języka polskiego. Niedługo przecież będzie mieć poprawkę. Chce iść na studia. Gorsze chwile maskuje uśmiechem. Jest rozbrajający. W czerwcu pierwszy raz publikuje na swoim profilu zdjęcie z rurką z tlenem. Jej mama wie, że to musiało ją wiele kosztować. Natalia już nie ukrywa choroby. Jest coraz słabsza. Wkrótce ma jechać na badania do Zabrza. Jest szansa, że zostanie zakwalifikowana do przeszczepu płuc. Nikt jeszcze nie wie, że zbliża się koniec. Natalii zostały dwa miesiące życia. Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Natalia Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Natalia * Scena ze szpitala: gdy Patrycja trzyma siostrę za rękę, ta szepcze do niej. „Zawsze będziemy razem. Zawsze”. Potem odchyla głowę w bok i umiera. * Wrzucam drugi bieg, auto ledwie się toczy. Pochylam się nad kierownicą, wypatrując adresu zapisanego w komórce. Nie wiem, czy nie zabłądziłem. Gdy dojeżdżam do końca wąskiej uliczki, otoczonej domami, brama wjazdowa sama się rozsuwa. Czyli to jednak tu. Chwilę potem wita mnie niska, drobna rudowłosa dziewczyna. Niebieskie dżinsy i miedziowa luźna bluza. Pierwsza wyciąga rękę i nieśmiało się uśmiecha. Delikatny uścisk. „Dzień dobry, jestem Patrycja. Mama już na pana czeka”. Patrycja ma lekko zachrypnięty głos, duże oczy i bardzo dojrzałe spojrzenie jak na swoje 17 lat. Prowadzi mnie na taras, gdzie wychodzi do nas jej mama, Anna. Siadamy przy stole z kawą. Wkrótce potem poznaję historię Patrycji i jej o ponad rok starszej siostry, Natalii, która zmarła 13 sierpnia. Anna uśmiecha się, kiedy opowiada o córkach. Często jednak po jej policzkach spływają łzy. * Koniec 2002 r. Natalia rodzi się w Andrzejki. Mocno się poci i często kaszle. Zero odporności. Gdy ma miesiąc, po raz pierwszy przechodzi zapalenie płuc i trafia do szpitala. Kolejne miesiące to ciągłe wizyty u lekarzy. To pierwsze dziecko Anny. Nie zdaje sobie sprawy, że sytuacja nie jest normalna. Anna marzy o dużej rodzinie. Szybko decyduje się na drugie dziecko. Kiedy na początku 2004 r. rodzi Patrycję, nie wie jeszcze, że Natalia choruje na mukowiscydozę. I że Patrycja, która ma te same objawy, będzie cierpieć na to samo. Wie jednak, że coś jest nie tak. Dlatego szuka pomocy. Lekarze trafną diagnozę stawiają dopiero cztery miesiące później. W dzień matki. Wtedy też Anna i jej mąż Paweł, dowiadują się o chorobie córek. Słowa lekarzy do nich nie trafiają. „Mukowiscydoza jest ciężką chorobą” – słyszą od lekarki. „Musicie się na to przygotować. Korzystajcie z pomocy psychologów i nie odrzucajcie żadnego wsparcia”. – Powiedzieli nam, jak będzie wyglądało leczenie i gdzie mamy się zgłosić – mówi Anna. Szybko trafiają do kliniki w Karpaczu, która przez lata będzie ich drugim domem. Wiedzą, że będzie ciężko. Ale nie wiedzą, jak bardzo. POLECAMY: Niewiarygodna. Historia zabójstwa w butiku Ultimo Dzieciństwo Rodzina Kaniewskich żyje na walizkach. Przerwy między kolejnymi wizytami w szpitalu nie są długie, bo dziewczynki ciągle chorują. Każdy dzień zaczynają tak samo. Od inhalacji rozszerzających płuca, fizjoterapii i ćwiczeń oddechowych. Patrycja patrzy jak Natalia przykłada do ust maskę z tubą, przez którą leci para. 15 spokojnych wdechów. Zaraz będzie jej kolej. Krótka przerwa i jeszcze raz to samo. Potem jest garść tabletek. Leki przed śniadaniem, w trakcie jedzenia i chwilę po. Biorą witaminy i enzymy. Nie lubią tego, bo tabletki je zapychają i odbierają apetyt. Często się buntują i zaciskają zęby, żeby żadna kapsułka nie mogła się prześlizgnąć. Wiedzą jednak, że nie ma innego wyjścia. Ale i tak niechętnie przełykają każdą kolejną pigułkę. Anna nie musi ich pilnować. Same to robią. Potem znów są inhalacje, które w ciągu dnia trzeba powtarzać kilkukrotnie. I obowiązkowe oklepywanie po plecach, które z czasem zostaje zastąpione przez specjalną kamizelkę, dającą ten sam efekt. Siostry korzystają z niej na przemian, do czasu aż lekarze zakładają im gastrostomię. Wtedy też pokarm za pomocą drenu trafia prosto do ich żołądka. Obie muszą przybrać na wadze i uzupełnić kalorie. „Jest w miarę, mogło być gorzej” – wypala Patrycja, gdy ktoś pyta, jak się czuje. Natalia odpowiada podobnie. To wojowniczki. Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Patrycja i Natalia * Natalia i Patrycja uczą się w podwrocławskim Kiełczowie. Rok szkolny z reguły zaczynają w klasie z innymi dziećmi. Poranny rytuał zajmuje im ponad dwie godziny, dlatego często spóźniają się na pierwszą lekcję. Malują się, by ukryć cienie pod oczami. Ich kaszel zwraca jednak uwagę. Szybko pojawiają się pytania: „Jesteś chora? Po co te tabletki? Co to za inhalator? Czy to zaraźliwe?”. Reakcje dzieci są różne. Najczęściej nie odsuwają się od nich, tylko okazują wsparcie i angażują w charytatywne akcje. * Mimo choroby siostry chodzą na lekcje wuefu. Są oceniane jak inni. Patrycja ma satysfakcję, kiedy kończy bieg na 100 metrów, choć gdy mija metę, jeszcze długo mocno dyszy. Ocena nie ma znaczenia. Z każdym rokiem ich płuca są jednak coraz słabsze. Aż w końcu nie mogą ćwiczyć. * Dziewczyny jak gąbka chłoną wszystkie infekcje. Gdy chorują, przechodzą na indywidualne nauczanie. Często nie wracają do szkoły już do końca roku. Ich dom zamienia się w szpital i szkołę. Koledzy i koleżanki z klasy czasami je odwiedzają. Wcześniej Anna upewnia się jednak, czy są zdrowi. Trzyma rękę na pulsie. Musi. * Natalia gorzej się czuje. Z trudem łapie oddech i mocno kaszle. Kolejne zapalenie płuc. Znów czeka ją szpital. Gdy wkłada rzeczy do torby, do jej pokoju jak bomba wpada Patrycja ze swoją walizką na kółkach. „Jadę z tobą. Spakowałam już kosmetyki i inhalacje, ty bierz ciuchy. Razem będzie nam raźniej”. Patrycja nie musi jechać do szpitala. Ale chce. Dla Natalii. Wcześniej ona robiła dla niej to samo. Taka sytuacja powtarza się dość często. To standard. Między nimi jest niezwykła więź. Są nie tylko siostrami, ale też najlepszymi przyjaciółkami. Najlepiej znają swoje słabości, które chciałyby ukryć przed całym światem. Jedna za drugą wskoczyłaby w ogień. Często się też kłócą. O wszystko. O ubrania, kosmetyki albo o to, że Natalia gra na skrzypcach, gdy Patrycja ogląda telewizję. Nie potrafią jednak długo się na siebie gniewać. Nigdy nie wiadomo, która pierwsza wyciągnie rękę na zgodę. Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Natalia i Patrycja przed kliniką w Karpaczu * Patrycja nie chce nagrać krótkiego filmu, który ma im pomóc w zbiórce 1 proc. „Nie chcę, żeby wszyscy widzieli, jak teraz wyglądam”. Natalia siada naprzeciwko niej. Patrzy jej w oczy. „Wiem, też mi się to nie podoba, ale musimy”. * Lato 2019. To jedne z ich ostatnich wspólnych wakacji. Mają zabezpieczone leki, inhalacje, pompy żywieniowe i tlen. Wszystkie rzeczy z listy odhaczone. Rodzice wiedzą też, gdzie zgłosić się po pomoc, gdyby dziewczynki, które są już nastolatkami, gorzej się poczuły. Ledwo domykają bagażnik samochodu. Ruszają do Włoch. Patrycja spełnia tam jedno ze swoich marzeń. Leci z tatą paralotnią nad połyskującym w blasku słońca jeziorem Garda. Gdy patrzy na świat z góry, zapomina o chorobie. Jest szczęśliwa. Natalia też chce spróbować. Może to jedyna taka okazja. Prosi mamę, by poleciała razem z nią. Anna ma lęk wysokości, dlatego broni się przed prośbą córki. „Mamo, zaszalejmy. Wszystkie lęki trzeba przełamywać. Ja też przełamuję swoje”. Gdy lecą, Patrycja z tatą z dołu machają do nich i nagrywają je telefonem. POLECAMY: Polska na łańcuchu. Reportaż o traktowaniu zwierząt Pożegnanie Lipiec, sierpień. To ma być tylko kolejna wizyta w szpitalu. Są przekonani, że zaraz zacznie działać antybiotyk i Natalia wróci do domu. Do swoich zwierząt, które wspólnie z Patrycją tak kochają. Mają rybki, kota, trzy psy i żółwia. A od niedawna także królika, którego Natalia wybłagała u rodziców. Ona sama przeczuwa jednak najgorsze. Tym razem antybiotyk nie pomaga. Natalia nie ma siły mówić. Nie może oddychać ani spać. Nie ma poprawy. Nie wróci już do domu. Patrycja leży dwie sale obok. Podskakuje na łóżku, gdy przychodzi SMS od siostry. „Cieszę się, że już nie gorączkujesz”. Odpisuje: „A jak ty się masz?”. Wpatruje się w telefon. Ale nie dostaje odpowiedzi. W końcu zasypia. Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Natalia na kilka dni przed śmiercią * Słoneczne przedpołudnie. Z okna sali szpitala w Karpaczu, w której leży Natalia, widać Śnieżkę. Anna zmienia Pawła przy łóżku córki. Teraz ona z nią z zostaje. Paweł może wracać do pracy. Wsiada do samochodu. Zostawia klinikę daleko w tyle. Kiedy Anna podaje Natalii wodę, ta traci przytomność. Wypuszcza szklankę z rąk. Anna naciska czerwony guzik. W sali szybko zjawiają się lekarze, którzy dają dziewczynie zastrzyk, po którym wraca jej świadomość. Robią serię badań. Doktor patrzy na Annę i prosi, by poszła z nim do gabinetu. „Gazometria jest bardzo wysoka. Rośnie dwutlenek węgla. Natalia będzie traciła i odzyskiwała przytomność. Musimy się nastawić, że ją stracimy”. Nic już nie da się zrobić. Anna dzwoni do męża. „Wracaj szybko”. * Patrycja zachwyca się przyrodą. Podziwia widoki, które ma na wyciągnięcie ręki. Została wcześniej wypisana ze szpitala. Chodzi z ciocią po Kolorowych Jeziorkach w Rudawach Janowickich, gdy rodzice dzwonią, żeby przyjechała do szpitala. Nie wdają się w szczegóły. Jedzie tam. Jeszcze nie wie, że Natalii zostało niewiele czasu. Że to będzie ich pożegnanie. Niedługo potem przy Natalii jest cała rodzina. Są z nią do końca. * Natalia zostawia bliskim list, który czytają, gdy jej już nie ma. Pisze w nim: „Gdy zabraknie kiedyś mnie, nie płacz, lecz uśmiechnij się. Pamiętaj dobrze chwile te, w których mocno tuliłam cię. Aniołem waszym chcę na zawsze być, byście mogli codziennie o mnie śnić. Na skrzydłach się wysoko wzniosę i miłość w darze wam przyniosę. Dzięki wam jestem, jaka jestem. Mam siłę do walki, ale też nadzieję. Nadzieję na to, że kiedyś tam odnajdziemy się i powiemy głośno »kocham cię«”. – Natalia napisała ten wiersz, jakby przeczuwała, co się stanie – mówi Patrycja. Tęskni za siostrą. Wciąż czuje jej obecność. Obiecuje jej, że będzie walczyć dalej i nigdy się nie podda. Foto: Archiwum rodziny / Materiały prasowe Patrycja Bez refundacji 13 września, miesiąc po śmierci Natalii, Patrycja otrzymuje pierwszą dawkę niezwykle skutecznego, ale bardzo drogiego leku. Dwie tabletki rano i jedna wieczorem. Miesięczna kuracja kosztuje 80 tys. zł. W Polsce lek nie jest refundowany, jak na przykład w Czechach czy Niemczech. Chorzy muszą płacić z własnej kieszeni. A lek trzeba brać do końca życia. – Gdyby ten lek był refundowany, prawdopodobnie obie dawno byśmy go dostały. I Natalia by żyła. Jedyną przeszkodą były pieniądze – mówi Patrycja. – Prawdziwe życie jest trudne. Czasu nie można cofnąć. Odkąd Patrycja bierze lek, mniej się męczy, swobodnie oddycha i lepiej mówi. Nie musi łapać powietrza. – Mogę bez zadyszki kilka razy wejść i zejść po schodach. Wcześniej płuca nie wyrabiały. Już się nie boję, że się uduszę. Patrycja szybko przywyka do nowej sytuacji. Nie chce już, żeby było jak dawniej, żeby znów było źle. Chce żyć. W internecie trwa zbiórka na jej leczenie. Inni chorzy też zbierają. – Nie może być tak, że kto ma większe zasięgi, ten będzie żył – mówi Patrycja. POLECAMY: Kulisy zatrzymania niemieckich studentów. "Zabawimy się z nimi" Igrzyska śmierci Gdy do ministerstwa zdrowia trafiają petycje w sprawie refundacji leku, chorzy na mukowiscydozę i ich rodziny ciągle słyszą, że trwają negocjacje z producentem. Żadnego efektu nie ma do dziś. Tik tak. Tik tak. Zegar tyka. Tymczasem kolejni chorzy umierają. Nikt nie chce być następny. Nikt. * Patrycja uciska nos zatyczką, a rurkę, którą trzyma w ręku, wkłada do ust. Zamyka oczy i spokojnie oddycha. Na sygnał pielęgniarki, bierze głęboki wdech i z całej siły wydmuchuje powietrze. I jeszcze raz. Ostatnia próba. Potem opada z sił. Kaszle, gdy wyciąga rurkę i zdejmuje zatyczkę. Wyniki spirometrii są lepsze niż dwa miesiące temu. Ma wydolność płuc na poziomie 45 procent. * Patrycja lubi wędkować, grać w tenisa stołowego i lepić z plasteliny. Dobrze gotuje i ma bzika na punkcie zwierząt. Jest w siódmym niebie, gdy ktoś zabierze ją do zoo albo do sklepu zoologicznego. To dla niej odskocznia od choroby. – Chcę normalnie oddychać – słyszę od niej, gdy pytam o jej marzenia. W przyszłości chciałaby mieć męża i zostać mamą. – Po co rozmawiać o marzeniach, na które nie mam wpływu? Możemy wrócić do tej rozmowy, jak lek zostanie zrefundowany. Jest przepustką do prawie normalnego życia. Bez niego nie wiem, ile zostało mi jeszcze czasu. Boi się, że kiedy skończą się pieniądze ze zbiórki, zostanie bez leku i czar pryśnie. PS. W Polsce chorzy na mukowiscydozę (jest ich około 2 tys.) umierają średnio w wieku 25-35 lat. W krajach zachodnich żyją 15 lat dłużej. Kontakt z autorem: @

kiedy śmierć się uśmiecha